wtorek, 28 lutego 2012

Radwańska Podbija Dubaj

FINAŁ W EMIRATACH Po wygranej 7:5, 6:4 z Julią Goerges Agnieszka Radwańska awansowała na najwyższe w karierze piąte miejsce w rankingu WTA. Przed Rolandem Garrosem może być już na podium.


W Emiratach Polka udowodniła światu, jak cienka bywa w dzisiejszym tenisie granica między sukcesem a klęską, sławą i potępieniem. Sama bohaterka przyznała, że pod koniec pierwszego spotkania w Dubaj Duty Free Championships (suma nagród 2 mln dolarów) była jedną nogą na aucie. W starciu z Aleksandrą Woźniak uratowała się w ostatniej chwili. Odrodziła się, aby wygrać ósmy turniej w karierze i po raz kolejny zadziwić wszystkie rywalki swoją niesamowitą odpornością psychiczną. Jej rywalka Julia Goerges twierdzi, że Agnieszka zamiast twarzy ma maskę, która nie wyraża żadnych emocji. Kiedy widzę ją po drugiej stronie siatki, tracę pewność siebie - skarżyła się Niemka. Trudno rozszyfrować jej zamiary, nikt tak sprytnie jak ona nie wymusza błędów.



 Z każdym kolejnym występem Aga była coraz mocniejsza i skuteczniejsza, a gdy się rozkręci stać ją na niesamowite serie takie jak w Tokio i Pekinie. W tej chwili najmocniejsza w stawce wydaje się wiktoria Azarenka, lecz nie da się cały czas grać na najwyższym poziomie. I u niej musi przyjść moment odprężenia, a wtedy można będzie ja pokonać.

Agnieszka Radwańska w pojedynku z Niemką Julią Goerges

Jedynym zagrożeniem związanym z wyjazdem wydaje się zmęczenie. Piąta rakieta świata ostatnio intensywnie pracowała, a trzeba zachować energię na wyczerpującą wiosnę w Europie. Nadarza się niepowtarzalna szansa na skuteczne zaatakowanie podium. Azarenka odskoczyła wyraźnie do przody, ale Woźniacka słabnie z dnia na dzień, Kvitova niedomaga, a Szarapowa nie rusza się z Ameryki. Na kortach ziemnych konto Radwańskiej jest praktycznie czyste. Więc co ugra będzie jej, trzeba tylko rozsądnie dawkować emocjami i rozsądnie gospodarować siłą.

                                                   napisał: Piotr Markowski


www.aktualnoscisportowe.blogspot.com

poniedziałek, 27 lutego 2012

Nowy Rekord Polski

MISTRZOSTWA ŚWIATA W LOTACH Złoto zdobył Słoweniec Robert Kranjec i Drużyna Austrii. Nas może cieszyć tylko fakt iż nowy rekord Polski ustanowił Piotr Żyła i wynosi obecnie 232,5m.


Po kompletnie nieprzewidywalnym piątku, kiedy jury przerwało zawody po nieudanym skoku, a raczej desperackim ratowaniu się przed upadkiem Kamila Stocha, wszyscy obawiali się o sobotni konkurs. Mistrzostwa Świata w Lotach odbyły się, ale nie bez problemów. Pogoda jednak względnie pozwoliła na przeprowadzenie sprawiedliwej rywalizacji. Zaplanowane trzy serie jednak się nie odbyły i skończyło się na dwóch. Pierwsze złoto w historii Słowenii zdobył Robert Kranjec. W tym przypadku nie możemy mówić o przypadku i zaskoczeniu, bo najlepszy lotnik w klasyfikacji Pucharu Świata w sezonie 2009/10 na największej skoczni świata w Vikersund czuł się doskonale.



Pozbierał się Kamil Stoch, ale zdołał dolecieć tylko do dziesiątego miejsca. Słabiutko spisali się pozostali Polscy skoczkowie, bo żaden z trójki Piotr Żyła, Maciej Kot i Krzysztof Miętus nie weszli do finałowej serii . Zadanie to było ułatwione, ponieważ odpadło tylko dziesięciu skoczków. W sobotę widzieliśmy kilka fantastycznych lotów. Bliski pobicia rekordu świata Johana Remena Evensena (246,5m) był jego rodak Anders Fannemel, który wylądował na 244,5m. Pecha miał Austriak Martin Koch, który nie ustał skoku na odległość 244m, ale i tak sięgnął po brąz, srebro przypadło Rune Velcie. Zawody kompletnie zawalił Gregor Schlierenzauer, w sobotę dopiero osiemnasty. Dlatego w niedzielnym konkursie drużynowym nie skakał jako ostatni w drużynie. Austriacy jednak zdobyli złoty medal, Gregor był najsłabszym ogniwem drużyny, ale Koch i spółka zrobili swoje i pokonali Niemców i Norwegów.



Polacy zakończyli zawody na siódmym miejscu, bo z ogromem skoczni nie poradził sobie Maciej Kot. Nie najgorzej poradzili sobie Krzysztof Miętus i Kamil Stoch, chociaż po tym drugim liczyliśmy na zdecydowanie lepszą dyspozycję. Prawdziwy popis dał Piotr Żyła, w pierwszej serii zaliczył 223,5m i pobił rekord życiowy, ale później okazało się, że wiślak się rozgrzewał. W finale poszybował 232,5m i o dwa metry pobił rekord Polski samego mistrza Adama Małysza. Nasza kadra wraca teraz do kraju, a w przyszły weekend weźmie udział w konkursie Pucharu Świata w Lahti.

                                            napisał: Piotr Markowski


www.aktualnoscisportowe.blogspot.com

poniedziałek, 20 lutego 2012

Kliczko Obronił Pas

BOKS Chisora zmusił do dużego wysiłku Witalija Kliczkę, ale tytuł mistrza świata federacji WBC zachował Ukrainiec.

Po piątkowej ceremonii warzenia, kiedy to Dereck Chisora uderzył w twarz Kliczkę, w sobotni wieczór wypełnionej po brzegi 14 tysięcznej Olympiahalle w Monachium wyjściu Brytyjczyka towarzyszyło przeraźliwe buczenie. Gdy w ringu pojawił się obrońca pasa, pretendent nie chciał tracić ani chwili na wyprowadzenie go z równowagi. Ledwie Kliczko był między linami a Chisora był już przy nim. Potem wypluł z ust wodę prosto w twarz sekundującemu bratu Władimirowi Kliczce.



28 letni Chisora od początku walczył agresywnie, był bardzo ruchliwy ,dobrze balansował ciałem. Dlatego
stosunkowo mało przyjmował czystych, potężnych ciosów Ukraińca. Brytyjczyk nieustannie parł do przodu, próbując omijać długie ręce rywala i przedostać się do półdystansu. W odróżnieniu od poprzednich walk to Kliczko się cofał, a rywal napierał. Mistrz świata niezbyt dobrze radził sobie w półdystansie i musiał aktywnie pracować na nogach do czego nie był zmuszany przez ostatnich rywali. Z defensywy wyprowadzał jednak dużo swoich firmowych długich ciosów prostych, które pozwoliły mu wygrać większość rund. Chisora zapowiadał przed walką, że pokona przez nokaut Kliczkę w 8 rundzie i to własnie ona była jedną z najciekawszych w pojedynku. Kibice przecierali oczy ze zdumienia, bo "Del Boy" skazany na dotkliwą i szybką porażkę z o wiele wyższym przeciwnikiem, chwilami walczył jak równy z równym.

Kliczko (z prawej) i Chisora

Zgodnie z regulaminem WBC, po wspomianej już rundzie odczytano wyniki na kartach sędziów punktowych (79:73, 79:73, 79:74) wiadomo już było, ze Kliczko tej walki już nie przegra. Po dwunastej rundzie przewaga była jeszcze większa - dwukrotnie 118:110 (zdaniem dwójki sędziów Chisora wygrał dwie rundy) i 119:111 (jedna runda dla Chisory, dwie remisowe). Kliczko zwyciężył sprawiedliwie, choć rezultat można uznać za nieco zawyżony. Trzeba jednak podkreślić, że Brytyjczyk jako pierwszy bokser od czasy walki z  Lennoksem Lewisem w 2003 roku - zmusił Kliczkę do wysiłku. Chisora jeszcze w ringu zażądał od rywala rewanżu. Na razie jednak zanosi się na walkę Chisory z Davidem Haye'em w Wielkiej Brytanii. Pomiędzy tymi pięściarzami doszło bo bijatyki na konferencji prasowej po walce. Finał nie był miły - Chisora został aresztowany na lotnisku, natomiast Haye'a poszukuje policja.

                                        napisał: Piotr Markowski


www.aktualnoscisportowe.blogspot.com

Najpiękniejszy Dzień Justyny

10 KM STYLEM KLASYCZNYM Pierwsze zawody o Puchar Świata zakończyły się zwycięstwem Justyny Kowalczyk. Polka zdeklasowała rywalki, wygrywając z Marit Bjoergen, najlepszą z koalicji Norweżek, o ponad 30 sekund. Rywalki również były w dobrych nastrojach, zachwycone przyjęciem, jakie zgotowali im biało-czerwoni kibice.

Polska euforia - tak wyglądała sobota w  Szklarskiej Porębie po drugim dniu zawodów o Puchar Świata. Gromkie " Sto Lat" śpiewane królowej nart Justynie Kowalczyk, która zaprezentowało kosmiczną formę. To najpiękniejszy moment w moim życiu, nie wykluczając złota olimpijskiego. Nie zdarza mi się płakać zbyt często, ale dziś trudno ukryć wzruszenie - mówiła tuż za metą Justyna Kowalczyk.

Marit Bjoergen i szczęśliwa Justyna Kowalczyk

To był wyjątkowy dzień na który Justyna czekała od chwili, kiedy było już pewne, że wystąpi w Pucharze Świata przed własnymi kibicami. To był ten moment w którym przekroczyła barierę dziesięciu tysięcy punktów w Pucharze Świata, oraz kolejny raz w tym sezonie odebrała żółtą koszulkę liderki PŚ z rąk Bjoergen. Sama Justyna powtarzała oczywiście, że liczy się sportowe święto, udało się znakomicie a do tego uzyskała wspaniały wynik. Justyna lubi ten dystans - podkreślał trener Aleksander Wierietielny przed biegiem na dziesięć kilometrów stylem klasycznym. Stres był jednak ogromny, Polka znajduję się w fantastycznej formie. Jednak na poziomie, na którym walczy z Marit Bjoergen liczy się każdy szczegół. Tydzień wcześniej Justyna też była lepsza od Matit w czeskim Novym Mieście, ale miała gorsze narty. Tym razem również trafiła na trudne warunki, ostatecznie Justyna zdecydowała się na uniwersalne deski, na które nie nakłada się żadnego smaru. Bjoergen wybrała inny wariant, ale tym razem to Polka postąpiła z większym wyczuciem.



W połowie dystansy przewaga na Bjoergen wzrosła do ponad pięciu sekund, a nad Johaug - do prawie siedemnastu. Tłum szalał, ale to był dopiero początek. Dobiegając do mety Kowalczyk miała Johaug na wyciągnięcie ręki, a przecież trzecia zawodniczka klasyfikacji generalnej Pucharu Świata ruszyła na trasę minutę przed nią. Kilku norweskich dziennikarzy, którzy przyjechali do Polski, patrzyło na telebim z szeroko otwartymi ustami. Pewnie spodziewali się, że Justyna może wygrać, ale że w taki sposób? Deklasacja, czy Demonstracja siły - to tylko pierwsze z brzegu tytuły z tamtejszych mediów. Było też o ekstremalnej Kowalczyk, czy żelaznej Polce. Justyna objęła prowadzenie w Pucharze Świata, to już 14 punktów przewagi w klasyfikacji generalnej. dobra wiadomość dla Justyny i kibiców jest taka, że do końca sezonu zostało więcej biegów stylem klasycznym, a ten akurat nasza biegaczka lubi znacznie bardziej.

                                               napisał: Piotr Markowski


www.aktualnoscisportowe.blogspot.com

sobota, 18 lutego 2012

GORZKI REMIS

LEGIA - SPORTING 2:2 O to, że legioniści nie wygrali pretensje mogą mieć tylko do siebie. Nie wykorzystali dwóch wspaniałych sytuacji, które sobie stworzyli i teraz będzie potrzebny wynik z Moskwy.

Drużyna Macieja Skorży zaprezentowała się bardzo dobrze, była lepsza od Sportingu stwarzała sobie dogodne sytuacje do strzelenia gola, ale zabrakło skuteczności. Na rewanżowe spotkanie pojedzie bez zaliczki. Michał Żyro i Danijel Ljuboja, obaj mieli doskonałe sytuacje do pokonania bramkarza gości  Rui Patricio, ale tego nie wykorzystali. Legia dwukrotnie obejmowała prowadzenie, jednak po chwili i tak dała sobie wydrzeć prowadzenie. Oglądając ten mecz miało się wrażenie powtórki ze spotkania ze Spartakiem, kiedy to Legia przez swoje błędy pojechała do Moskwy skazana na porażkę a wszyscy pamiętamy jak to się skończyło.


To miał być najważniejszy mecz w życiu zdecydowanej większości legionistów. I był przynajmniej z takim nastawieniem wyszli na boisko. Skorża od samego początku przeżywał mecz ze Sportingiem. Meczem żyła też cała drużyna, która na początku zaczęła dość nieśmiało, ale gdy już pierwsze emocje opadły legioniści przejęli inicjatywę. Wychodzili coraz wyżej, przejmowali piłkę i zagrażali bramce przeciwnika. Wreszcie prawdziwym kapitanem był Ivika Vrdoljak, odbierał piłkę i świetnie rozgrywał. W porównaniu z rundą jesienną był to zupełnie inny piłkarz. Pierwszy gol padł po stałym fragmencie, dośrodkowanie Macieja Rybusa, nieporozumienie stoperów z Lizbony i lewy obrońca Legii Jakub Wawrzyniak kapitalnym strzałem dał prowadzenie Legii. Marcin Komorowski dosłownie tańczy przy linii bocznej z zawodnikami Sportingu, popisując się kilkoma sztuczkami technicznymi. Legia miała rywala na kolanach należało go tylko dobić. Taką szansę przed przerwą mieli Żyro i Ljuboja, którzy mieli przed sobą tylko bramkarza.

Fabian Rinaudo i Janusz Gol
Dobrych zmian po przerwie dokonał Ricardo Sa Pinto i zamiast 3:0, zrobiło się 1:1. Rezerwowy Daniel Carrico wykorzystał dośrodkowanie z rzutu wolnego najlepszego z pośród gości, Matiasa Fernandeza. Błąd popełnili środkowi obrońcy i Kuciak, którzy do wrzutki wyszli bez przekonania. Legia po starcie gola jakby się podłamała, wtedy do akcji musiał wkroczyć Skorża. Zdjął poobijanego Macieja Rybusa, a wprowadził Jakuba Koseckiego, a za chwilę za Rzeźniczaka wszedł młody zdolny Rafał Wolski. Legia znów wyszła na prowadzenie. Prostopadłe podanie pomiędzy portugalskich obrońców, Rafał wyłożył piłkę Januszowi Golowi, a ten z niewielkiej odległości wepchnął ją do siatki. Kiedy wydawało się, że tylko kwestią minut jest zdobycie kolejnej bramki przez legionistów rywal znów się podniósł. Kilkanaście minut później Andre Santos przepięknym strzałem z narożnika pola karnego nie dał żadnej szansy Kuciakowi i ustalił wynik na  2:2.
Bramki: 1:0 Jakub Wawrzyniak (37), 1:1 Daniel Carrico (60), 2:1 Janusz Gol (79), 2:2 Andre Santos (88).

                                            napisał: Piotr Markowski


www.aktualnoscisportowe.blogspot.com